Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.

się jak pierwej, ale rów urastał wkoło mnie coraz głębszy, już poniżej kolan. A uderzając ostrzem w glinę stwardniałą, obawiałem się tylko, aby niebacznym ciosem nóg nie skaleczyć.
»Aż oto naraz uderzył kordelas w coś twardego. Sięgnąłem tam ręką, sądząc, że wydobędę kamień, i oto, Chryste Panie, wydobyłem... któżby uwierzył?... kość własnej mojej goleni! Ciało już było z niej odpadło, a kość wpół przepróchniała, kruszyła się w ręku!...
— »To ja już umarłem w połowie? to ja już próchnieję? to ze mnie już proch i glina?
»I wielka ogarnęła mnie rzewność i żałość goryczy pełna, a nieopamiętana, i wielkim zaniosłem się płaczem.
»A szatan robił swoje. I rzekłem w niecierpliwości ducha:
— »Azaliż mam w boleściach nieznośnych konać dni, miesiące i lata, i niewiedzieć noc to jest czy dzień, i patrzeć jak ludzie się zapadają pod ziemię, czekający rychło się sam zapadnę? Nie, wolej sam skrócę mękę żywota i oczekiwania śmierci, i przybliżę sobie wy-