Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/115

Ta strona została uwierzytelniona.

może dni kilka. Tracił przytomność i odzyskiwał, usypiał i budził się; po prostu dłużyło mu się w tej ciemnicy, więc mu się zdawało, że to trwa wieki. Zegarka repetiera z sobą nie miał. Z głodu próbował jeść glinę i chwilowo go to nawet syciło... wszak wiadomo, że się takie wypadki zdarzają... Kałamarzyka kieszonkowego nie miał, więc pisał własną krwią...
— A te kości z własnej goleni? A ci towarzysze jego pokuty, zapadli w ziemię po szyję i po uszy?
— No, to rzecz prosta, że to były halucynacye jego rozgorączkowanej wyobraźni... wszak to nie jemu pierwszemu w podobnej sytuacyi się zdarzyło. Przywidziały mu się te głowy i koniec. Nad tem się niema co zastanawiać. A co się kości owej spróchniałej tyczy, to niezawodnie znalazł pod sobą kość jakąś, a że miał nogi już znieczulone, więc uroił sobie, że to kość jego własna. Cóż w tem tak dziwnego i niepodobnego do prawdy?
— Hm, hm, — rzekłem — dobry z ciebie adwokat. Mnie to jednak nie trafia do