Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, — odparłem, śmiejąc się — to tego jego towarzysza z dużemi brwiami.
Zbliżaliśmy się już do miejsca, gdzie się dzieliły nasze drogi. Ja miałem przed wieczorem stanąć na polanie Pysznej, aby ztamtąd iść nazajutrz z paniami oglądać wschód słońca ze szczytu Bystrej. Antoś szedł do Zakopanego, zkąd jutro miał się wybrać z profesorem na Lodowy. Zaczynały się owe piargi, po których pnąc się dziś rano, tak się srodze umęczyłem. Antoś poskakiwał po nich wprzódy jak kozica, teraz silił się na takie same skoki, ale mu to szło nieporęcznie.
— Wiesz co? — rzekłem do niego. — Podobno dzisiaj miał przyjechać do Zakopanego pan Piotr Chmielowski. Zanieś mu ten manuskryt; nikt lepiej od niego nie potrafi oznaczyć, kiedy ta rzecz pisana.
— A tobie jak się wydaje?
— Mnie się zdaje, że to utwór z czasu między 1840 a 1860. Panowała u nas wtedy mania szukania jakichś zabytków literackich, podobnych do odnalezionego przez Czechów, a przynajmniej czegoś w rodzaju pamiętni-