Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Przewodnik Maciej Sieczka rozdmuchujący właśnie na klęczkach węgle w samowarze, pochylił łysą głową aż do ziemi i dusił się od śmiechu. Udał, że się dymem zakrztusił.
— Nie miałam pana Bolesława na myśli, broń Boże! — objaśniła ciotka – ale innych... np. nie szukając dalej: pana Antoniego.
— Ależ ciocia wyraźnie coś sobie upatrzyła do niego! — odezwała się panna Ksenia.
— Już ty go nie broń! Wiesz dobrze, jak się nieraz o starszych wyrażał, o profesorach swoich a nawet o hrabiach... Nieprawdaż panie Bolesławie?
Bolesław między panną Ksenią a ciocią czuł się jakby między młotem a kowadłem. Zająknął się i targał wąsy.
— Niezawodnie... tak jest... to jest nie, ale zawsze... choć nie powiem, aby...
— Wybacz łaskawa pani — wtrąciłem, — ale nie zdarzyło mi się spostrzedz u Antosia braku uszanowania dla starszych, albo dla profesorów. Że nie jest ich ślepym wielbicielem, to świadczy tylko, że ma sąd własny o ludziach i ich wartości.