Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/134

Ta strona została uwierzytelniona.

zycyi... il n’a pas le sous... — zawyrokowała ciocia, — powinien sobie jednać ludzi a nie odstręczać. Czemu to np. pana Bolesława albo pana Adolfa wszyscy lubią...
— Ja nie jestem przesądną — kończyła opowiadanie pani Józefowa, — ale gdy pan Antoni został na herbacie i ja nalałam szklankę dla niego, szklanka pękła... proszę pana, szklanka z grubego szkła, jak ta, którą pan w ręku trzyma! Sto razy nalewałam może do niej gorącą herbatę i nie pękła, aż dopiero wtedy. Zaraz pomyślałam, że się coś stanie.
— I stało się co?
— W tej chwili wszedł p. Adolf...
— I p. Antoni wziął go na fundusz... ale tak zabawnie! — wmięszała się panna Józia.
— Wcale nie zabawnie! — obruszyła się ciotka. — Postąpił sobie jak arogant, pyszałek bez wszelkiej delikatności uczucia, który korzysta z tego niegodnie, że ma może więcej nauki... ale przecież świat nie może się składać z samych uczonych; inni ludzie także są potrzebni i może daleko pożyteczniejsi.