Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! to się nawet opowiedzieć nieda! — zawołała panna Józia — to trzebaby powtórzyć.
— Naplótł tyle uczonych niedorzeczności — rzekła pani Józefa, — że wszyscy zrazu osłupieli, a potem zrozumiawszy co się święci, mało nie parskli śmiechem...
— A pan Adolf na tem się nie poznał — dodała p. Józia — i z najkomiczniejszą w świecie powagą wypytywał dalej i święcie wszystkiemu wierzył, dopóki...
Tu obie dziewczęta, pani Józefowa i nawet p. Bolesław wybuchli śmiechem. Tylko ciocia niecierpliwiła się widocznie.
— Dopóki co? — zapytałem.
— Dopóki... — i nowy nastąpił huczny wybuch wesołości.
— Panie Bolesławie! — prosiła panna Ksenia — pan to tak doskonale wczoraj opowiadał, niech pan opowie raz jeszcze!
— Proszę bardzo — przyłączyłem się do żądania — i ja radbym się uśmiać.
— Ależ to niewarte śmiechu! — wybuchła ciotka.
— Tak jest... ma pani słuszność... niewarte...