Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja ciociu! moja ciociu! — wołały obie panny, przychlebnie całując ciotkę w ręce.
— Wolałby pan Bolesław nam co zaśpiewać.
Ale panny nie ustawały w prośbach.
— No, mów pan, mów pan! — rzekła wreszcie zrezygnowana.
— Ale trzeba wiedzieć — zapoczątkowała opowiadanie panna Józia — że pan Adolf ile razy się spotka w towarzystwie z p. Antonim, nigdy innej nie zacznie z nim rozmowy, tylko o profesorach i wykładach uniwersyteckich, a to dla tego, aby mu okazać, że go uważa jeszcze za młodzika, z którym tylko o nauce mówić można, a z czego on sam już wyrósł... A gdy p. Antoni poruszy jakie naukowe zagadnienie, to pan Adolf niemając o niem wyobrażenia, stara się okazać, że mu w tem nie ustępuje, że te kwestye zna na palcach i żywo się niemi niegdyś zajmował.
— A cóż Antoś?
— P. Antoni — odrzekła panna Ksenia — traktuje go zupełnie na seryo, jakby uczonego i udaje, że chce zasięgnąć jego zdania.