Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Bolesławowi za jego dyalog! — i uderzyła w dłonie, a myśmy zawtórzyli.
Pan Bolesław był uszczęśliwiony. Panna Józia z wyrazem niekłamanej wdzięczności uścisnęła mu rękę, a gdy panna Ksenia uczyniła toż samo, p. Bolesław ośmielił się jej rączkę zatrzymać w swej dłoni i kilkakrotnie ucałować, czemu się ona nie broniła tym razem. Sroga ciocia przypatrywała się temu z dobrotliwym uśmiechem, — może jakie dawne wspomnienie usposobiło ją do takiej pobłażliwości dla podobnego ekscesu, — i rzekła:
— Ja panu Bolesławowi nie mam za złe tej komedyi, którą nas zabawił, bośmy się wszyscy uśmieli... chociaż tam bardzo mało co było prawdą w jego opowiadaniu oprócz Ciołka i Ojczenaszu.
— A Darwin? — wołała Ksenia — a papież Sykstus i Wereszczyński?
— A Karolingi, Wolter i Arystofanes? — dodała Józia.
— Dajcie już temu pokój! — przerwała ciocia. — Choćby to wszystko było prawdą, to panu Bolesławowi nie mam za złe, bo