Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/149

Ta strona została uwierzytelniona.

było temu końca. Zaledwie chór ten na chwilę był się uciszył, znów zachichotało ciche stłumione solo i nową wywołało burzę.
Znużony byłem i senny, zagrzebany w sianie, pragnąłem usnąć. Napróżno prosiłem i upominałem Bolesława. Flegmatyk tak się ożywił i rozruszał, że nie można go było uspokoić. Położywszy się obok mnie, chciał koniecznie nawiązać ze mną rozmowę, próbował różnych tematów i wracał zawsze do panny Kseni. Na wszystko odpowiadałem mu tylko jednem słowem: »spać!«... na różne tony i z różnemi akcentami, to prosząc, to napominając, to wreszcie się niecierpliwiąc. Nic to wszystko nie pomagało, przeciwnie, ta zmiana w intonacyi jednego wyrazu, zabawiła go bardzo, i przedrzeźniając, starał się mnie naśladować. Zamiast »spać«, powtarzał jednak na różne tony: »nie spać!« Ucieszony tym konceptem, jakby coś najdowcipniejszego wymyślił, pijany wesołością i powietrzem górskiem, przewracał się ze śmiechu po sianie. Postanowiłem nie odzywać się już wcale i przeczekać ten paroksyzm. Wreszcie uspokoił się i ułożył do snu. Chwilkę jednak zaledwie