Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/193

Ta strona została uwierzytelniona.

skończenie długo stałem tak w progu niezmieniając pozycyi — i wyobraźnią odczuwając torturę Baczmahy.
Jęk cichy, tak cichy jak brzęk muchy uwięzłej w sieci pajęczej, a niewypowiedzianie bolesny, doleciał mego ucha. Z tym jękiem spływała się mrzonka moja, wszystkie moje uczucia, w jedną nierozdzielną całość. Ciężka zmora gniotła mi serce i nie mogłem się ocknąć.
Szept jakiś w pobliżu zbudził mnie. Otworzyłem oczy i teraz dopiero spostrzegłem, że w pokoju Antosia znajduje się oprócz lekarza, także młody uczeń medycyny, wezwany przez niego do pomocy dla pielęgnowania chorego.
— Lodu! — szepnął lekarz, zbliżając się na palcach ku mnie. A widząc, że się nie poruszam, pochwycił mnie za rękę i wyprowadził do sieni.
Spotkaliśmy tam p. Adolfa, który wyszedł właśnie z swej izby.
— Każ pan więcej lodu przynieść — rzekł do niego lekarz.
— Jakże choremu? — zapytał p. Adolf.
— Źle bardzo.