Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy jest nadzieja? — zapytałem.
— Nic nie wiem, nic nie wiem — odrzekł niecierpliwie. — Nadziei do ostatniej chwili się nie traci.
A po chwili dodał, zwracając się do pana Adolfa:
— Przez czas nieobecności pana, było tu najmniej pięćdziesiąt osób, dowiadujących się o chorego. Każdy pyta o to samo, każdemu muszę to samo powtarzać, niektórzy chcą tu ze mną głośne prowadzić rozhowory i rady mi nawet dawać. I bulioniki przynoszą i rosoły na kurczęciu, i plastry, i maści cudowne, i wodę z Lourdes! Z tymi wszystkimi już ja sobie nie dam rady! To jest śmierć! Jak pan nie postawisz górala na straży, aby tu nikt nie wchodził, to każ pan chorego wynieść zaraz na cmentarz, albo niech tu kto inny za mnie siedzi.
Obrócił się ku mnie:
— Proszę łaskawych panów tu nie przychodzić, bardzo stanowczo proszę! Idźcie panowie na wycieczkę, pogoda śliczna... albo nie, to ja pójdę...
— Przepraszam najmocniej pana konsylia-