Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/21

Ta strona została uwierzytelniona.

jeckiej, może kostka ze stopy »zbójnika«, albo... ofiary zbójców. A najprawdopodobniej to szczątek ze szkieletu jakiego juhasa, który spadł pnąc się za owcami. A może kłusownik albo turysta... chociaż kłusowników i turystów przed stu kilkudziesięciu laty pewnie jeszcze nie było.
— A więc nie warto było zbierać tych kości na dnie strumyka z niebezpieczeństwem życia? — zapytałem z udaną emfazą.
— Tego nie powiem... szczególniej o niedźwiedziej szczęce... i gdybym w moim wieku mógł jeszcze łazić po górach, pewniebym spędził nie mało czasu na poszukiwaniu w tem miejscu gdzie się te kości znalazły... choćbym miał na rzeczywiste narazić się niebezpieczeństwo.
— A, jeźli tak, to pójdę tam raz jeszcze.
I poszedłem, lecz dopiero w kilka tygodni później, — nieustanna bowiem słota i deszcze ulewne, przez czas dłuższy wybrać mi się niedozwoliły.
Zmówiłem tym razem innego towarzysza wycieczki, żwawego młodziana 20-letniego, śmiałego a wypróbowanego »taternika«, o któ-