Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/226

Ta strona została uwierzytelniona.

wym między stu ciężko rannymi kazano odszukać Antosia, każdego z owych rannych prędzejbym za Antosia poczytał, niż tę zmorę potworną... tak potwornie brzydką, że nigdy w życiu na jawie, a tylko raz we śnie gorączkowym, śmiertelnie chorym będąc, taką twarz ujrzałem! Długo ją pamiętałem wówczas, tak mi się głęboko wpiła w wyobraźnię i wzdrygałem się mimowiednie, ile razy ją sobie przypomniałem, — i usnąć nie mogłem, gdy mi na myśl ten sen się nasunął. Ale ta twarz Antosia, z kontrastem swym, z owem kwitnącem, a tak wdzięcznem niegdyś obliczem młodziana, stokroć brzydszą teraz mi się wydawała od sennych przywidzeń nerwowej gorączki.
Głowa poowijana paskami bandaży, cera jak wosk żółta, nos rozmiażdżony i zaklęsły, jedno oko gdzieś głęboko zapadłe w oczodole i przysłonione owisłą powieką, drugie szeroko otwarte, zapatrzone w powałę; brwi gęste i czarne, w nierównej na czole rozmieszczone wysokości; usta bezzębne, przetwarte. Warga z lewej strony głęboko przecięta i obrzmiała, odstawała wypukle od za-