Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Antoni! — rzekł lekarz — przyjaciel przyszedł pana odwiedzić!
Nie zwrócił na to uwagi.
— Masz pan tu przyjaciela! — zawołał lekarz głośniej, przechylając się nad nim — masz pan przyjaciela!
Nie spuścił wzroku, utkwionego w belkach powały i zadeklamował:

—  Ja mam, ja mam przyjaciela!
Konający Tukaj woła...
Ja umieram, ja nie płaczę
I wy chciejcie ulżyć sobie.
Prędzej, później, legniem w grobie...
Ja umieram w kwiecie wieku...
O potęgo! o człowieku!
Wielkie nic!... wielkość, czczy dymie!

Głos jego chrypiący, który przybrał jakieś dziwnie piskliwe, nosowe tony, sycząc w bezzębnych ustach, sprawiał wrażenie zgrzytania żelaza po szczerbach szkła.
— Panie Antoni! patrzno pan, kto tu przyszedł. Czy go pan poznajesz? – krzyczał mu lekarz nad uchem.
Zwrócił na mnie oko. A ja nie mogłem z miejsca się ruszyć, nie mogłem słowa prze-