Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/23

Ta strona została uwierzytelniona.

tak, iż jej cała plastyka w niewyraźne spływała kształty. Zwróciły jednak uwagę moją leżące na dole głazy z powierzchnią z jednej strony o wiele jaśniejszą, prawie białą, świadczące że świeżo odkruszyły się od turni. A gdyśmy zaczęli drapać się w górę, przekonałem się rychło, że nie sama tylko magia światłocienia, nadaje tak odmienne skale pozory, lecz że zmiany które w niej zaszły są o wiele realniejsze. Nie mogłem już odnaleść stromej i urwistej ścieżynki, czyli po góralsku »perci«, którą szedłem był pierwej z powrotem, a raczej którą przesuwałem się oparty piersią o skalistą ścianę a palcami czepiając się powyżej chropowatości skały i wciskając je w jej zagłębienia. Ścieżkę tę kozią podmyła widocznie woda w czasie gwałtownej nawalnicy. Tu i ówdzie oderwała się ona od skały i usunęła w przepaść, pozostawiając tylko ślad po sobie w jaśniejszym wzdłuż tej smugi kolorycie kamienia. Nie mogąc się zrazu zoryentować, dostrzegłem za pomocą binokli dopiero, owo miejsce, gdzie zakryte dla mnie z dołu dużym głazem, znajdowało się wywierzysko strumyka. Ścieżki prowadzą-