Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/235

Ta strona została uwierzytelniona.

sensu, wreszcie przestał odpowiadać zupełnie, przymknął oczy znużony i usnął.
Stałem czas dłuższy nad jego łożem, bezradny, zadumany, nie chcąc ani snu mu przerywać, ani go opuścić... i byłbym stał tak długo, gdyby mi lekarz nie był położył dłoni na ramieniu. Ocknąłem się.
— Chodź pan... daj mu pan spać. To jego szczęście, że usypia tak łatwo.
Odszedłem, nie pożegnawszy się ani z lekarzem, ani z Adolfem. — Szedłem do domu jak senny, nie witając się ze znajomymi, których spotykałem po drodze, nie odpowiadając na pytania. Serce ściskało mi się tak boleśnie, jak mało kiedy w życiu.
Wróciwszy do mojej chaty, położyłem się na łóżku, dłonią przykryłem oczy, jakbym w ten sposób pozbyć się miał widoku, który tak żywo wżarł się w moje źrenice, żem widział go wszędzie, na cokolwiek patrzyłem: — wszędzie ta strasznie wstrętnie okaleczona twarz poczciwego Antosia, wszędzie ten ohydny kościotrup o żółtej, woskowej cerze, z nosem zaklęsłym głęboko i rozmiażdżonym, z jednem okiem zapadłem w oczodole, a drugiem