Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/236

Ta strona została uwierzytelniona.

otwartem szeroko, jakby przerażonem. Te brwi nastruszone krzywo na czole, te policzki nierówno obrzękłe; wargi przecięte, opuchłe, przetwarte, jakby łaknęły powietrza; ta jama ustna, bezzębna, z której głos wydobywał się chrapliwy... wszędzie go widziałem, wszędzie słyszałem ten głos, do zgrzytu i harkotania fonografu raczej, niż do ludzkiej mowy podobny...
Napróżno starałem się walczyć z siłą doznanych tak przykrych wrażeń; zawładnęła ona wyobraźnią moją, nerwami, uczuciem, myślą i nie dawała przystępu czemu innemu. O niczem innem myśleć, niczem zająć się nie byłem w stanie. Napróżno brałem do rąk książkę, — nie rozumiałem co czytam, a słowa czytane brzmiały mi w duszy tak, jakbym je słyszał wymówione głosem Antosia. Zasiadałem do pracy, próbowałem pisać — a z pustej ćwiartki papieru, spoglądało na mnie to oko Antosia, szeroko rozwarte, jakby z wyrazem przerażenia... i zamykało się potem opadającą powieką... i znów je po chwili widziałem otwarte, wypatrzone wprost na mnie.