Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/253

Ta strona została uwierzytelniona.

Kilkakrotnie jeszcze spotkałem się z niemi przed ich wyjazdem z Franzensbadu. Zagadki, która mnie szczerze zainteresowała, nie udało mi się rozwiązać.
Wyjechali.
Minęło lato, minęła jesień i zima.
Los tak zrządził, że wbrew moim zamiarom i skłonności zimę spędziłem za granicą, na południu. Nie dla własnej potrzeby lub przyjemności, ale dla ratowania zdrowia, które od własnego jest mi droższem, drugą połowę zimy przebyłem nad zatoką Adryatyku, w Abbazyi.
Rzadko odbierałem listy z kraju, pisywałem jeszcze rzadziej i wszystkich znajomych straciłem z oczu.
Pewnego dnia o zmroku siedziałem nad morzem pogrążony w zadumie, przypatrując się falom, gwałtowniej tego dnia rozkołysanym i rozbijającym się o brzegi.
Nagle usłyszałem moje nazwisko, wymówione z cudzoziemskim pytającym akcentem. Obróciłem się: pytającym był listonosz.
— Tak, to ja — odrzekłem. — Czy masz pan list do mnie?