Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/266

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem na co — odrzekłem z westchnieniem, — alebym pragnął.
Zadumałem się. I sam nie wiem czemu, ale pragnąłem gorąco jednego błysku przytomności, jednego spojrzenia, jednego uścisku ręki przed rozstaniem na zawsze.
Przyszła mi do głowy nowa próba.
— Czy w apteczce zakładu macie amoniak? — zapytałem.
— Oczywiście. Czy chcesz mu pan dać powąchać? Dobrze, spróbujemy. Zaraz przyniosę.
I wyszedł.
Rozglądałem się po pokoju. Na szafce stała duża mosiężna miednica, która mi przypomniała podobną, widzianą niegdyś u Antosia w Krakowie. Przypomniałem sobie studencki jego koncept użycia tej miednicy na przedstawieniu amatorskiem jako chińskiego tam-tamu w scenie wywoływania duchów. Uderzona pałeczką, wydawała ona w samej rzeczy dźwięk dziwnie przejmujący, do uderzenia dzwonu podobny, od którego umarły mógłby się obudzić.