Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

okrążał on miejsc najbardziej nawet stromych, tylko w prostej jak strzelił linii zmierzał ku górze. Szliśmy tak już dobrą godzinę.

— Stój! — zawołałem ochrypłym ze znużenia głosem, — nie zdążę za tobą, tchu muszę zaczerpnąć.
Towarzysz mój zaśmiał się i przystanął. Gwiżdżąc wesoło jakąś piosnkę, nogą próbował po kolei chwiejniejsze kamienie i strącał te, które strącić się dały. Kamie-