Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

nie toczyły się na dół i z coraz szybszym rozpędem podskakując olbrzymiemi łukami, zabierały z sobą całą gromadę potrąconych przez się braci. O kilkadziesiąt kroków niżej, już prawdziwą lawiną łomotały one, budząc echa rozgłośne, do dalekiego grzmotu podobne.
— W górę tędy iść można bezpiecznie — rzekłem, odpocząwszy chwilę — ale na dół nikomubym nie radził. Za stromo, można się stoczyć jak kamień.
A towarzysz mój, dla udowodnienia mi naocznym przykładem, że stoczyć się niepodobna, z szybkością kozicy zbiegł kilkadziesiąt kroków na dół i zatrzymując się nagle w najszybszym biegu, jakby rozhukanego rumaka osadził, zwrócił się i w podskokach dobiegłszy znów do mnie, zawołał:
— No, odpocząłeś; teraz ruszajmy dalej!
Ruszyliśmy. W godzinę minęliśmy piargi, potem przestrzeń dużemi zasianą głazami. Wreszcie pnąc się po trawiastem zboczu, stanęliśmy na szczycie.
Wiatr tu dął przenikliwy, niosąc kłęby tak zwanej »suchej« mgły, które przelatywały