Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

w górze ściana zmieniła się w sklepienie, obniżające się coraz bardziej nad naszemi głowami, w miarę jak i sama ścieżka coraz gwałtowniej obniżać się zaczęła. W kilku miejscach uchylić trzeba było głowy, nawet zgiąć się we dwoje i przysiąść, aby zsunąć nogi na niższy próg, tam, gdzie już nie powolnym spadkiem, ale jakby schodami droga na dół nas wiodła.
Nie były to jednak trudności zbyt ciężkie do przebycia dla oswojonego z niemi taternika. Wszakże nawet towarzysz pierwszej mej wycieczki z łatwością je przebył, chociaż ani śmiałością ani zręcznością nie odznaczał się wcale. Teraz dopiero zaczynała się najcięższa i poniekąd niebezpieczna przeprawa. Nowy ukazał się zakręt na nowym skalistym wyskoku góry, a zaledwieśmy go okrążyli, ujrzałem najwyraźniej w zagłębieniu, o kilkadziesiąt metrów niżej, ową szczelinę z wywierzyskiem, do któregośmy zmierzali. Ścieżynka coraz węższa i coraz bardziej pochyła, pod szalonym kątem spadała ku temu miejscu, a tuż za wywierzyskiem urywała się zupełnie.