Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do czegóżbym ją tu przywiązał? Ten głaz na którym stoję, stoi mocno dopóki go ciężar z góry przygniata, ale szarpnięty liną na bok, stoczy się natychmiast.
— Górale znajdą sposób aby cię ztamtąd bezpiecznie przeprowadzić.
— Czyż oni mądrzejsi od nas? nie, nic nie wymyślą. Musiałbym zresztą pół dnia tu czekać... jak ongi cesarz Maksymilian na Martinswand. Wstyd by mi było. Za nic w świecie!
— Zlituj się! to szaleństwo chcieć przejść po ścieżce, która lada chwilę może stoczyć się w przepaść!
— Prawda, że szaleństwo. Ale sam mnie tu przyprowadziłeś, — i zaśmiał się pustym śmiechem.
— Prawda, prawda, źle zrobiłem... ale nie wiedziałem, nie przypuszczałem... zresztą nigdybym ci nie dozwolił był skakać przez tę przepaść. Antosiu! Zlituj się! miej rozum!
Zaśpiewał wesoło:

Co mi tam, wszystko mi jedno!
Co mi tam, czy dziś czy jutro
Opuszczę tę ziemię biedną,