Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/43

Ta strona została uwierzytelniona.

chudych jak ja; Bernardyn by się tu nie zmieścił.

I mówiąc to, znikł z przed oczu w pieczarze. Chciał ją widocznie dla dokonania ścisłej rewizyi uprzątnąć, za chwilę bowiem zaczęły z niej wylatywać wyrzucane daleko kamienie. Gradem leciały te pociski w przepaść przez czas dłuższy, a Antoś, widocznie zadowolony z tej zabawy, wychylił w końcu głowę i zawołał:
— A co? tak się bronią brachycefale troglodyci przeciw napadom długogłowych wędrownych Aryów! hu! ha! — i ponownym jeszcze rzęsistszym gradem, kartaczować zaczął napastników. Okrzyk jego i łoskot rozbijających się w przepaści głazów, rozlegał się, powtórzony wielokrotnem echem i sprawiał złudzenie toczącej się na prawdę, dzikiej jakiejś walki. Aby powiększyć jego zabawy, zawtórowałem mu także wojennym okrzykiem.
— Otóż to, to piękne! — zawołał, przerywając bombardowanie. I schował się znów do jamy, a kamienie znowu zaczęły wylatywać w powietrze.