Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

w jaką przepaść? Może niebacznie usunął kamienie, na których opierało się rumowisko i teraz zasypały go gruzy? Może omdlał z braku powietrza? Co począć?
Nie straciłem jeszcze nadziei, postanowiłem czekać cierpliwie kwadrans, pół godziny... Spojrzałem na zegarek, naznaczyłem sobie ostateczny termin oczekiwania. A co potem?
Potem? Potem chyba spróbuję się tam dostać... Ale jak?
Spojrzałem na przerwę w ścieżce która tam wiodła. Ścieżka może jeszcze mnie utrzyma, jeźli szybko po niej przebiegnę — ale przepaść? Nie, tę przepaść ja skokiem przesadzić nie zdołam, — ani mowy, aby mi się to powiodło. Tam w dole roztrzaskam głowę o te skały. Co tu począć?
Nadstawiłem ucho, natężając słuch, czy mnie szelest jaki lub chrobotanie kamieni nie doleci.
Nic i nic. Na domiar złego, wiatr zaczął dąć gwałtowny, skumląc i gwiżdżąc między turniami i po rozpadlinach i zamiatając okruszynami żwiru gładką jak mur ścianę nad mą głową. Zdaleka dochodził huk charakte-