Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeźli się pode mną nie urwie i nie wysunie z pod głazu, to się musi rozedrzeć przy wyciąganiu. Piękna rzecz! pomaszerujesz potem w pantalonach o jednej nogawicy.
— To wszystko bagatela, w porównaniu z niebezpieczeństwem, które tobie grozi.
— Cóż mi się stać może? Co najwięcej, mogę czaszkę rozłupać na dwoje... nic się tam z tego czerepu nie wytrzęsie, pusty!
— Wstydziłbyś się tak mówić.
— Prawdę mówię... A czy możeby kto po mnie zapłakał? Rodzice pomarli, siostra wyszła za Niemca do Meklemburgu, brat zginął w Jenisejsku... chyba jedna!... ale i ta rychło zapomni!...
Wstrząsał swoją złotą grzywą, przeciągając ręką po czole, jakby natrętne muchy odganiał.
— No, czas w drogę! — I zaczął deklamować z emfazą młodociane wiersze Ujejskiego:

Na próżne skargi, zacięte wargi,
Lecz duch hartowny, twardy jak stal!
Bo co zamyśli, to czynem skréśli...

Rozglądał się po skale nad fatalną ścieżką, po szczelinach i szparach, o któreby można