Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/54

Ta strona została uwierzytelniona.

mi się mdło w sercu zrobiło, jakby już dla Antosia nie było ratunku.
— W mym kuferku w Zakopanem, są moje poezye: jej oddasz. I dwie kartki jej ręką pisane... i fotografia...
— Oddam święcie.
— Ale inne listy, którebyś tam znalazł... spalisz... i nie będziesz ich czytał.
— Spalę... i nie będę czytać.
— Przyrzekasz?
— Przyrzekam i dotrzymam.
— Dziękuję ci, — rzekł wzruszony. Palce do ust przyłożył i ruchem ręki posłał mi całusa.
Zwiesił głowę zadumany, tak jakby mierzył przepaść u stóp swoich i przyglądał się skałom, o które głowę roztrzaska. I ja tam patrzyłem z tajemnym dreszczem.
— Którego dzisiaj? — zapytał ponurym głosem.
— Szesnasty — odpowiedziałem również ponuro, nie czując całej śmieszności zapytania. I znowu nastało milczenie.
— Nie! to być nie może! to się stać nie może! — zawołałem nagle, porwany gorącą