Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.

zapaloną gałkę z papieru poza bramę w górę, przekonałem się, że ta kupa rumowiska wznosi się tam jeszcze wyżej, ale że i sklepienie tam się podnosi coraz wyżej. Krzyknąłem, a głos mój tak się rozległ, jakby tam ogromna była próżnia, i odezwało mi się echo bardzo spóźnione, jakby w jakim tumie gotyckim. Byłem niesłychanie zaciekawiony i usiłowałem koniecznie dostać się za tę bramę. Próbowałem usuwać kamienie, aby się przecisnąć pod sklepieniem, ale wnet z góry staczały się na mnie inne. Chwyciłem się więc innego sposobu: nie usuwałem już kamieni gwałtownie, ale zdejmowałem je ostrożnie z góry, torując sobie miejsce. Tak do pół ciała udało mi się przecisnąć pod bramę. Nagle cała masa gruzu powyżej, która nie miała już oparcia na dolnej warstwie, stoczyła się na mnie i tak mnie przytłoczyła, że ani poruszać się naprzód, ani cofnąć z pod bramy nie mogłem. Myślałem, że mi tam marnie zginąć przyjdzie, ale że mnie już raz w innej grocie o mało gruzy nie zasypały żywcem, byłem więc tyle przezorny, a raczej zachowałem tyle zimnej krwi, żem się wobec tej lawiny