Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/87

Ta strona została uwierzytelniona.

szych strzałów nieprzyjaciół, w dziecięcej niewinności swej zwracała tylko uwagę na kwiaty górskie, rosnące nad urwistemi ścieżynami i wołała:
— Kwiatki! jakie śliczne kwiatki!...
Pragnienie straszne palić mu zaczęło usta i głód dokuczać.
Uczuł wilgoć na skroni, która się o ową gliniastą ścianę opierała. Zwróciwszy więc głowę, przechylił ku tej ścianie usta i zatopiwszy w niej zęby, jak dziecko pierś matczyną, chciwie ssać ją począł. Z początku smak tej wody wydał mu się obrzydły, zwolna jednak, nękany pragnieniem, przywykał do niego i upodobał sobie. Czuł, że mu nietylko gasi pragnienie, ale poniekąd i głód nasyca. Przyszło mu więc wtedy na myśl to, co mu w obozie opowiadał niegdy niektóren Arciszewski, którego antenat, niegdy Columbus wtóry i słynny podróżnik po zamorskich światach, zapisał w swoim raptularzu notycyę, że poznał dzikie ludy leśne, które w latach nieurodzaju, żywią się i od głodowej śmierci chronią, jedząc pewien osobliwy rodzaj gliny i dobrze się z tem mają, tylko