Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/93

Ta strona została uwierzytelniona.

mi się szmer wody dochodzić zdawał. Codzień może jedną taką kulę glinianą wysełałem na zwiady, to w tę, to w ową stronę, to bliżej ją rzucając, to dalej, i może już sto i więcej może razy to byłem uczynił, gdy raz, ku wielkiej radości mojej, usłyszałem po dłuższej ciszy wyraźne głośne wody pluśnięcie. A więc kula wpadła do wody, a tam w głębi tej przepaści płynie strumień, który gdzieś na świat boży wypływa«.
I odtąd ciągle budziła się w duszy p. Baczmahy ta myśl, że oto strumień ten ze światem żywych ludzi go łączy. Nie dawała mu spokoju i przeszkadzała w modlitwie. Cudu tylko bożego wzywał, »nie determinując« bliżej, jakiego cudu pragnie i sam sobie nie zdając z tego sprawy.
Pewnego dnia, czy pewnej nocy, (niewiedzieć nigdy, czy dzień czy noc na świecie), opuściwszy ramiona, poczuł, że palcem dotyka już ziemi. Przeraził się wielce, że tyle już zagrzęzły mu nogi głębiej w glinie, bo już sięgała mu powyżej kolan. Tak to on cały w tej glinie zwolna zagrzęźnie, zatonie i schowa się w niej na wieki. Strach go zdjął