Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

merowy potępieniec, napróżno wtaczający skałę na wierzchołek góry.
Aż pewnego razu, ciężko spracowany, gdy usnął, uczuł we śnie, że glina znowu z góry usunęła się i do kolan mu przylgnęła. I gdy wyciągnął rękę, aby namacalnie przekonać się ile znowu jego pracy zmarniało, nagle uczuł pod ręką jakiś przedmiot, zupełnie inny w dotknięciu, który się zsunął na niego. Z bojaźnią pewną dotykać go zaczął, bo mu się zrazu wydało, że się porusza. I oto wielką a niespodziewaną radością uderzyło mu serce, bo łaska Boża widocznie się dlań objawiła: poznał własną tajstrę swoją z borsuczej skóry, którą był postradał, wpadając w przepaść.

I kiedy ją otworzył, domacał się w niej z rozrzewnieniem wielkiem, różnych przedmiotów, zabranych z domu w pospiesznej ucieczce: ryngraf ojcowski, kordelas myśliwski, i krzesiwko, i chleba kawał, i flaszeczka z cudownemi kroplami, i szmat nieco, i puszka z pergaminowym klejnotem szlachectwa, i owa gromnica, którą, dom opuszczając, zabrał w ostatniej chwili z matki swej rozkazu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .