ja, to ona. Dama nie musi, a ona zaczepiać musi. Miał także rację ten z brodą, który powiedział...
— Kto z brodą?
— Powinien pan wiedzieć: Gautier. Niech sobie pan wyobraża, powiedział Gautier, byle przystojna dziwka jest przekonana, że nie mam innej myśli, tylko żeby zaraz pójść z nią do łóżka. Magistrze filologii... Nawet kolor tej brody powinien pan mieć w pamięci... — wziął Benedykta przyjaźnie za ramię.
A więc pamiętał, przytomniejszy był, niż robił wrażenie, może nawet nie taki pijany.
— Postanowił i obliczył się — mówił dalej o swym przyjacielu — być może pod moim wpływem, bo nagle mnie polubił i oszalał, obliczył swe lata. Ile mu mogło jeszcze zostać? Był sam, z córką, w rachunku tym doszedł do wniosku, że rachunek się nie zgadza i jest w nim poważny błąd w stosunku do lat, które jeszcze pozostały. Może i tutaj działał mój wpływ, bo szaleństwo jego było bezwzględne, odliczył więc tyle, ile potrzebne było dla córki na zawsze, nawet gdyby była idiotką lub utracjuszem. W rachunku przewidział nawet, był trzeźwy i skrupulatny, pieniądze, które będą jej na starość potrzebne, i nawet przewidział, co by było, gdybym ja został jej mężem i uciekł, pan ją może dostrzegł, przysiadła się do nas w kawiarni. Obliczył i jeszcze mu została kolosalna suma, a samego siebie podsumował aż do paraliżu i kaszy manny. Książeczka z tym obliczeniem wyglądała jak tomik poezji ekskluzywnej, pesymistyczny w niemożliwości przekroczenia granic fantazji twórczej. Wszystko to i wszystko, a jednak wciąż zostawało. Należało ułożyć program utracjuszostwa, tak aby wyrzucony kapitał nie był stracony. Wchodząc na tę drogę nie mógł inaczej, musiał, był to nakaz moralny — doświadczyć tym innych — i za moją światłą radą, i z moich skromnych doświadczeń biorąc, pomogłem ułożyć plan, jak doprowadzić do ruiny pojęciowej wszystkich przezornych pogrobowców. Szczęśliwie babka jego była Rosjanką, żona też, on sam jest niewielki, błyskawiczny, jak szermierz celny, pozna pan, chcę mu sprawić pańską osobą przyjemność, zagrały jakieś cienie pochodzenia, wspomnień, ech! — życiu i śmierci przyłożyć rączkę w uderzeniu, niech pamiętają! Zaprosił, nazwisko ma wielkie, począł zapraszać, stało się zaszczytem, umiał to spowodować, i przyjemnością,
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/102
Ta strona została przepisana.