Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/127

Ta strona została przepisana.

— Pan pluje? — zapytał zdziwiony Filip.
— Tak. Bo pan udaje durnia. Ale już pana poznałem! Już teraz wiem! — Był zrozpaczony i wstrząśnięty. Ogarnęła go bezsilna wściekłość, gniew bliski płaczu i nagły poryw wściekłej dumy: — Zostawiam panu mój adres — krzyknął i sięgnął drżącą ręką do kieszeni. Wyjął karteczkę i zaczął szybko pisać. — Niech się pan do mnie zgłosi... — Udało się napisać. Wręczył adres: — jeśli łaska — parsknął, cofając się tyłem krok w górę po ścianie trawy.
— Ja do pana? — zapytał Filip tonem o wszelkich pozorach szczerości. — W jakim celu?
— Przyjdzie pan do mnie dzisiaj — Benedykt nie patrzył na niego, drżały mu szczęki — o godzinie piątej po południu — skandował. — Jest to poddasze, schodami prosto... Tam mieszkam. Zapraszam pana. Złoży mi pan wizytę — wykonał ukłon pełny ironii.
— Wizytę? W jakim celu? — spojrzał zdumiony Filip i nie bez strachu. Odwrócił się jak do zejścia: — A więc... — rzekł zdawkowo, jakby powtarzał czyjeś słowa: — dzisiaj z wizytą.
Ruszył przed siebie i zaczął schodzić w dół.
Jeszcze szybciej, po kilka susów naraz, wylądował na chodniku i nie odwracając się zniknął.
Benedykt wrócił do domu. Z wrażenia był chory. Ogarnęła go panika. Idąc już schodami, po drodze wstąpił i przeprosił Frankowską.
Przeproszenie — z którego nic nie zrozumiała — przyjęła dopiero jak lekką obrazę — ale darowała jedno i drugie:
— Jest pan trochę chory — podała martwą rękę, zamykając za nim dość szybko drzwi.
Poszedł do swego pokoju na górze: to prawda, był chory.
Stało się dobrze, tak być wreszcie powinno. Moralnie czysto, bez złudzeń, nalewka w słoju, sfermentowana na cukrze wspaniałego skłócenia, z wszystkimi. Tak być powinno. Osamotnienie wtórne, które daje podwójny smak goryczy i octu.
A teraz? Tylko sobie dogadzać, współczuć, rozjątrzać, mieszać zacier, odcedzać krople po kropli dla własnego użytku. Zwalił się na łóżko.
Przecież — przeprosił — także z nikczemną myślą, że stanie się rzecz niebywała i Filip nagle przyjdzie. Zbić się za to po twa-