Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/144

Ta strona została przepisana.

go entuzjazmu, samowiedzy i braku wstydu. Nagle wyobrażał sobie, że chwyta go za kark, wypędza za drzwi, strąca ze schodów i rzuca za nim płonącą lampę naftową. Biedna Angeliko — mówił w duchu — bądź ty ostrożna. Pan Wereszczyński, gdy ma współczuć czyjemuś nieszczęściu, nerwowo zaciera ręce, jakby na półmisku podano gorącą potrawę, którą spożyje dla zdrowia. Pan Wereszczyński kocha ludzi nieszczęśliwych, lecz nie daj Bóg, żeby im się poprawiło. Zaczął wreszcie podejrzewać, że Wereszczyński zna jakąś tajemnicę przeszłości Filipa.
Katastrofa — błazeńskie przyznanie się do stłuczenia klosza, krach Wereszczyńskiego, okrutna wiadomość, raz na całe życie — i śmierć Filipa, wszystko to zdarzyło się „tego” jednego dnia. Rano było jeszcze pranie. Samobójstwo Filipa nastąpiło w tych samych godzinach. Odmieniły się losy. Od tej chwili tragiczny fakt nic, tylko już bezwstydnie, istniał.
Na pogrzebie, bez księdza, były dwie osoby z biura, jakichś dwóch weteranów półwojskowych. Jakaś obca dziewczyna przejeżdżała na rowerze, zostawiła rower i poszła w kondukcie. Płakała, zupełnie obca. Widocznie w słoneczny dzień chciała sobie popłakać.
Wereszczyński załatwił wszystko, oddał całe swe pieniądze. Rozpaczał, szlochał, prawdziwie szlochał, ledwo trzymał się na nogach. Angelika nie mrugnęła okiem, szła posępna, była tak silna jak zawsze, i jak Paweł, bez publicznych lamentów, o suchych oczach. W następnych dniach po likwidacji mieszkania wyjechała do krewnych w Gdańsku. Paweł już przedtem był na praktyce u majstra blacharskiego. Teraz, dzięki staraniom Wereszczyńskiego — który bez urazy i wbrew jego protestom zajął się nim — został umieszczony w internacie. Nie dziękował poecie, pożegnanie było chłodne, poeta rozumiał wszystko, chłód także.
Rewolwer schował Paweł na pamiątkę. Padło podejrzenie, że ktoś z sąsiadów ukradł, trwały poszukiwania, toczyło się śledztwo, potem wygasło.
Wereszczyński robił wrażenie, że likwiduje się, był przeciążony pracą, Angelika — co dziwne — jak gdyby przestała dla niego mieć tę wagę, co dotąd. Był zbyt uprzejmy, a może bał się odpowiedzialności? Może Filip, ten spod znaku minusu, był jedynym