kunina. A sam, dodam nawiasem, knuł coś poważniejszego. Potem zresztą głowa jego została ścięta toporem. Proszę w ogóle wziąć sobie pod uwagę, że z nich wszystkich ja tylko zostałem.
I że miałem czas o sobie pomyśleć. Dziś za mojego Hieronima sam głowę oddałbym pod topór. A rozkoszniakom obliczam rok, dwa, trzy lata prosperity. Moje sprawy wtedy potoczyły się inaczej...
— Wiem do czego pan zdąża, i może, ja bym radził... — rzekł Paweł.
— Nie, nie! Proszę się nie obawiać, tak czy owak wyjdę w tym na durnia.
— Może dlatego właśnie.
— Nie, nie, pani Felicja najbardziej lubi patałachów i nieszczęśliwych, osłów nazywa inteligentnymi. To bardzo inteligentna dziewczyna, choć w tym nie oryginalna. — Kwiknęła brylantowym śmieszkiem. — Dom, ten dom — podjął — dziś przedszkole, wtedy willa, apartamenty, służba, oczom nie wierzyć, oryginalny Schwind na ścianie w kuchni, ja w pożyczonym ubraniu, blady w ogniopiórze, nie służyła mi brzytwa, na wstępie popełniłem omyłkę. A popełnić jedną omyłkę wtedy, to znaczy mieć szansę się toczyć. Lecz od razu powiem, że nie o nią mi teraz idzie. Dzisiaj patrzę z uśmiechem. Już w drzwiach przy ceremonii zgubił mi się mój Filip. Zostałem sam, wszędzie plecy, raz czarne, raz gołe, puder i brylantyna, zacząłem go szukać, onieśmielony próbowałem tu i tam, wciąż niefortunnie, wszędzie, oczywiście, obce plecy, sine, obce twarze, pokoje, korytarze, korytarzyki, półpiętra, schody pod dywanami, przez omyłkę wszedłem do kuchni, którą wziąłem za jeden z salonów. Na wstępie ukłoniłem się, powiedziałem dobry wieczór, i orientując się już, na przekór zostałem. Na przekór i dlatego, żeby się gdzieś schować. Pewny byłem przy tym, że mnie wreszcie znajdzie. Mijał czas; mógł mnie nie gubić. Poza odruchem zdziwienia, nawet bez ironii, nikt ze służby o nic nie zapytał, zignorowano mnie, chociaż ustawicznie wyczuwano moją obecność, jak ziarnko pyłu w oku. Po chwili gapienia się na ten kołowrót tac, podawań, szykowań, syczenia wściekłych głosów pachołków i pacholic, i regulacji uśmiechów przed — Wyjściem na pokoje, czując, że przeszkadzam, zrezygnowany usiadłem w przejściu przy korytarzu. Służba w tych czasach było to państwo
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/177
Ta strona została przepisana.