Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/179

Ta strona została przepisana.

innych! Ejże! Miałem go dosyć! I dosyć!!! I jeszcze raz dosyć! Znacie państwo to uczucie przepełnienia zdrady. Jest w gruncie rzeczy piękne. Jeśli ludziom przysługiwałyby skrzydła, to tylko na ten moment; czarne. I znacie też państwo kolor krwawego śmieszku spod tych skrzydeł? Ejże! — pomyślałem nakłuty nożami, aż mnie wyprostowało. Dziś uśmiecham się na myśl o tej mojej dziecinnej zapalczywości. Na myśl o rozgoryczeniu, którego przecież mogłem się spodziewać, znając Filipa, jego niestałość, uprzejmość od ręki i zamieć w głowie. Na domiar pokojówka, mówiąc mi ten komunikat, widocznie również tak jak jej nakazano, pochyliła się zanadto i rękę jakby niechcący położyła na moim kolanie. Kiedyś? Boże! Teraz? Było mi tego dosyć! Kiedy indziej bym się jej oświadczył. Teraz? Precz! Gdy pomyślałem: tyle ładunku serca, szlachetnych uczuć, inteligentnych słów, pan Filip mógłby już, a on mi tu przysyła, pomyślałem, lakierowaną dziwkę. Z gorzkimi migdałami, kucyka w diademie krochmalonych koronek. Ręce jej, zauważyłem to, sine, z folwarku, i fałszywy uśmiech nauczonej dworskiej papugi... Doprawdy zabrakło mi słów. I jeszcze w tym coś więcej; była podobna do Filigranowej. Także więc, oświeciła mnie przykra myśl, musiał być w tym perfidny, obelżywy numer. A może w uniesieniu... Wszystko było mi już jedno. Zerwałem się z krzesła. Pięknie! — powiedziałem!
I podbiłem z jej rąk tacę z migdałami. Wszyscy zamarli. Otóż macie numer! Brzęknęło srebro o posadzkę, szkło, porcelana i jak grad migdały. Niechże teraz proszą pana Filipa! Cisza. Myślałem, że brutalny mój gest wywoła straszne skutki. Lecz nic; świat służby i urzędników jest nieugięty w swej racji stanu. To, co przewidywałem, stało się w chwilę później. Na razie podszedł do mnie stary lokaj, jeszcze w milczeniu. Panie drogi... — rzekłem na początek. Aby go przeprosić. Lecz to już, właśnie to wystarczyło. To właśnie — panie drogi — było punktem obrazy. Nie jestem dla pana panem drogim... — wymamrotał łajdacką szczęką. Gębę miał suchą, opanowaną i wściekłą. Nagle sytuacja stała się podła i groźna — skracam: — w jednej chwili łagodząc ton zaproponował mi, że powóz jest do mojej dyspozycji, radzi mi, po prostu mi radzi, i nic więcej, jeżeli chcę, ktoś nawet odwiezie mnie do domu. Zostałem więc, tak należało rozumieć, wyrzucony za drzwi, z kuchni. Mogłem, tak rozumiałem, pójść sobie albo do