twarz godną zazdrości, którą teraz najwidoczniej przeżywał, on, on właśnie, tak jak go znałem, był w jakiejś ciężkiej sytuacji, nigdym go w takim stanie nie widział. Wszyscy już grę przerwali, grała tylko Filigranowa z Kreolem, i było w tym coś, musiało być, bo wszyscy się skupili. Patrząc z cienia, tym lepiej widziałem wyraz jej twarzy, patrzyła z dołu w oczy partnera i już się prawie położyła na ziemi, trzymała głowę blisko tego miejsca, gdzie zaraz powinien paść nóż Kreola, ktoś ją próbował odciągnąć, ugryzła w rękę, była więc poirytowana, zawsze była poirytowana, Kreol miał dobrą passę i ciął szczególnie z wysoka, nóż błysnął w powietrzu i utkwił w dłoni Filigranowej. Rękojeść prawie zawyrczała nad przeszytą na wylot dłonią i wtedy rozległ się ten przeraźliwy krzyk. Filigranowa padła twarzą w piasek... Ze wszystkich stron rzucono się na ratunek. Filip stał nieporuszony. Zobaczyłem znajomego rotmistrza z Piantą, nadbiegli... — Z jaką Piantą? — zapytał Paweł. Dając dowód, że jednak słucha. — Z Piantą — odpowiedział Wereszczyński. — Przerwał mi pan łaskawie wątek. Masochistką z pejczem. Którym ćwiczyła rotmistrza. Gdy po ćwiczeniach wolny mieli czas... — zaśpiewał falsetem. — Zacząłem — podjął — rozumieć. Przypomniałem sobie list, który kiedyś półlegalnie przeczytałem. Zaczęła mi się składać całość. Są ludzie, którzy z jednego faktu znają oddzielnie po jednej połowie. Ja, dzięki mojej pamięci, znałem dwie, które, nagle złożone, dawały inną całość niż jedna i druga znane oddzielnie. Pamięć jest moją skarbnicą, to jedno, pamiętam też rozmowę z Filipem na zboczu góry za miastem. Mój plan, aby ratować Filipa, w treści nie rysował się jeszcze dość jasno i wymagał z mojej strony dużego intelektualnego wysiłku, ba! — uczuciowego spięcia. Gdy tak myślałem, rozgrywał się koniec skandalicznego incydentu. Skandal był likwidowany. Rotmistrz robił porządek, niesiono Filigranową, Kreol wziął ją na ręce, doskoczył Filip, zaczęła się szarpanina, wtedy rotmistrz postanowił zrobić ostateczny porządek, lecz począł sobie jakoś za ostro i Filip go odtrącił, obrażając mundur; nagle w obronie munduru uczepiła się Filipa Pianta, chwytając go za rękaw, więc Filip wziął ją na ręce i posadził na trawie, obrażając tym i suknię, i mundur. Zapaliły się latarnie nad tarasem, ogród błysnął w świetle, wybiegł ojciec dziewczyny, mały człowieczek, oszalały z przerażenia,
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/183
Ta strona została przepisana.