lecz pełen godności i zimnej krwi. Nic się nie stało — rzekł, i wciąż to powtarzał, wciąż widząc, że Filip ma twarz umazaną krwią byłej narzeczonej i że śmieje się w jakimś histerycznym ataku głupio, na całe gardło. Był lekarz wśród gości. Wykonano szereg światowych zabiegów, odizolowano poszkodowanych, zabawa miała się toczyć dalej. Lekarz uspokoił ojca, Filip i cała jego grupa zniknęła, wszystko ucichło. W alejce jakby nigdy nic toczyła się zapowiedziana dyskusja. Kilku starych panów w żakietach chodziło parami w kółko i prowadziło rozmowę o zabójstwie z litości. Przystawali, robili stacyjki, „punkt widzenia” rysował się w geście rąk wymkniętych z białych mankietów. Ktoś im temat podłożył. A jednak ktoś im podłożył i dotrzymał słowa.
Przez cały czas Angelika dotykała mojego ramienia:
— Przepraszam — powiedziała.
Teraz dopiero to nastąpiło. Spojrzałem na nią. Było już światło.
To, co zobaczyłem — przeszło — i równocześnie zaprzeczyło moim oczekiwaniom. W te kilka sekund zostałem zrujnowany. Doprowadzony do stanu rozpaczy.
I nigdy już nie miałem dość siły charakteru, żeby się od tej rozpaczy uwolnić. Powiada Biblia o oglądaniu Boga twarzą w twarz, o groźnej i perfidnej, a nawet kłopotliwej sytuacji człowieka zbawionego wiecznie. Znalazłem się w takiej sytuacji.
Stojąc obok, głowa przy głowie, zobaczyłem ją rzeczywistą, w gradacji nagłych rozjaśnień, Bóg wie, co się wtedy wydaje? Prysnęła jej poczciwość, zgubione w cieniach rysy twarzy przebiegły i wstąpiły na swe miejsce. Nie była to już biedna, poczciwa dziewczyna. Ukazała się jasna, pełna — wyraz twarzy szlachetny, surowy, daleki. Ubrana była i skromnie, i bogato, powiedziałbym, złośliwie i kosztownie. Rosa okazała się brylantami, prawdopodobnie. Teraz widziałem, że gest, którym przed chwilą wzięła mnie za rękę, był gestem niedbalstwa i nieliczenia się z gestami. A wtedy, gdy kazała patrzeć, równie dobrze mogłaby kazać natychmiast odejść. A gdy tego nie powiedziała, znaczyło to samo. Cofnąłem się o jeden krok:
— Bardzo panią przepraszam.
— Dlaczego? — wyraziła zdziwienie.
— To jakieś nieporozumienie...
— A tak, tak — powiedziała od rzeczy.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/184
Ta strona została przepisana.