gwoździe także, wyrabiano z drewna. Lasy podchodziły pod okna, okna bez szyb zabite były deskami, za oknem dzień i noc rżnął deski tartak. W niedzielę było tak cicho, że o zmierzchu można było uwierzyć w rosyjskiego Boga ze szklanką samogonu i ogórkiem w ręce.
Pijany ojciec mówił: kochać ludzi i brać, co się należy. Na górze jest zapisane.
Rok przesiedział w więzieniu. Matka popadła w zamroczenie graniczące z chorobą umysłową. Mówiono, że z powodu anielskiej cierpliwości.
Gdy ojciec wyszedł z więzienia, postanowił wziąć się do pracy. Stracił rękę w tartaku, wkrótce, bezręki, po pijanemu utonął w przerębli i ciała, co było wtedy najważniejsze, nie odnaleziono.
W rok później, nie odzyskując zdrowych zmysłów, umarła matka. Benedykt został sam, miał lat dziesięć.
W dniu pogrzebu zjawił się przyjaciel ojca, pijany. Współczując zwierzył Benedyktowi tragiczną, jak rzekł, tajemnicę. Według jego słów matka Benedykta była z pochodzenia Żydówką. Patrzył głupim wzrokiem. Miał zagrać na skrzypcach, ale zrezygnował. W słowach jego zabrzmiała struna. To wszystko: struna. Latały mu ręce, był zapijaczony ostatecznie, chciał wyrazić coś, co by oprzytomniło i zaważyło na chłopcu, a jego samego podniosło na duchu. Ściskał pod paltem pudło skrzypiec pozbawionych futerału. „Cześć jej pamięci. Tak oto — powiedział w prostocie ducha — ziemia sprzątnęła wszystko, co na niej wyrosło. Mówię to szczerze — bełkotał — bo jestem człowiekiem zwykłym i szczerym. A to, co ci powiedziałem — uścisnął dłoń Benedyktowi — zachowaj w tajemnicy aż do grobu.” Przygotowano stypę. Padał deszcz, wokół grobu krzątały się senne baby, zawinięte po oczy w szare i czarne chusty.
Benedykt powiedział przepraszam i oddalił się na bok. Myślano, że za potrzebą. Las był blisko, poszedł w stronę lasu. Ktoś go zawołał, nie zawrócił, szedł coraz dalej, słyszał nawołujące głosy, zaczął uciekać. Znał ścieżkę prowadzącą do zielonej granicy, poprzez którą zygzakiem przelatywały motyle.
Zbłądził, zastała go noc, przespał się w budzie z sianem dla jeleni, o świcie wstał, odnalazł graniczny strumień i przeszedł na
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/19
Ta strona została przepisana.