Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/199

Ta strona została przepisana.

— Tak musiałam — odczytała jego myśli wyjątkowo szybko. — To jest wszystko. Co można więcej? Posługa. Przez wzgląd... nie chciałam inaczej... — mówiła dość niejasno, ale sens był już jasny. — Przyniosłam to panu — dostrzegła jego chmurne spojrzenie. — Szkoda było mi spalić. Był pan jego przyjacielem... — Spieszyła się, to jeszcze raz było widoczne. Załawiała rzeczowo, w minutowej grzeczności, rulon trzymała już na wysokości jego ręki.
— Ależ... — zdziwił się, przestraszył: — dziecko drogie — powiedział bezwiednie. Podniósł się w nim welon żalu, bez powietrza, uciekający wagon pociągu. — Nie byłem jego przyjacielem... Aha... — dotknął ręką czoła: — tak, tak, tak... Więc to tak... Po co palić? — spojrzał na wiązkę papieru, zwiniętą w rulon. — Po co niszczyć? A jak, tam, w tym... On przywiązywał wagę...
— No, jak pan uważa. Szkoda — rzekła krótko, niecierpliwie. — Wolałabym... żeby to nie u mnie, a ja się spieszę... — cofnęła jedną nogę do tyłu.
— Zaraz!... — rzekł gniewnie. — Umarł?
— No tak, tak — popatrzyła z przychmurzeniem: — to było przesądzone.
— Niech pani da! — rzekł sucho.
— I do widzenia! — powiedział ostro, nie patrząc na nią. — Tu wchodzić nikomu nie wolno. Dziwię się... Już, już... bardzo proszę... — jakby ją popędził: — Do widzenia!
Powinna jak najprędzej odejść, uwolniona była przecież od kłopotliwego bagażu.
Zawahała się jednak, czymś ją obraził, gestem pośpiechu, który sama narzuciła. Nie od razu odeszła. Patrzyła jeszcze zastanawiając się nad czymś, dodatkowo, anemiczną twarzą, podpuchniętymi oczami. Pod lewym okiem usiadła jej jakaś biała kropka, pyłek, a może wada skóry? Jedyne, co w niej przez nieprawidłowość ludzkie. Powinna odejść i nie odchodzić.
Powinna czym prędzej zniknąć z oczu, raz na zawsze.
Trwało to kilka sekund, dotknięta jego zachowaniem, chcąc iść, nie odchodziła.
W oczach jej, obrzeżonych ordynarną czernią, na dnie dostrzegł kroplę srebra, której nie było. Rtęci, rozpadającej się rtęci, której rozpadu nie chciała pokazać, i unikała spojrzenia. Może? Może — pomyślał — jest to rodzaj żalu? A może jest to nawet żal praw-