drugą stronę do Prus Wschodnich. Nad rowem zerwał kwiatek powoju i schował do kieszeni na pamiątkę.
Postanowił udawać niemowę i wypróbować tego sposobu przy najbliższej okazji. Dotarł do wsi, którą z początku wziął za wielkie miasto.
Na mostku stała dziewczyna w błękitnej sukni, błękitnych wstążkach i w białych pończochach. Wybór padł na nią. Obok dziewczyny stał dziwny pojazd. Miał dwa cienkie koła, połączone ze sobą romboidalną ramą, z cienkiej niebieskiej rury, i malutkim zębatym kółkiem, które zdawało się być centrum tego zegarkowego mechanizmu. U góry przymocowane było pomniejszone siodło końskie, chude jak grzbiet charta. Z przodu końce rur wyginały się w krowie rogi. Pojazd oparty był o białą balustradę mostku. Dziewczyna przykucnęła i utkwiła oczy w metalowej pajęczynie drutu, który zasnuwał wnętrze kółek.
Tak jak sobie umyślił, wyregulował twarz i nadał jej pusty wyraz głuchoniemego idioty. Podszedł zupełnie blisko, pochylił głowę równolegle do twarzy dziewczyny. Spojrzała; wtedy wykonał niemy gest, który miał oznaczać naiwne zdumienie i bezgraniczny podziw. Wcale się nie zdziwiła, zrozumiała od razu, że jest niemową, być może kretynem. Uśmiechnął się, roześmiała się, wstała z klęczek, ale widocznie, gdy popatrzyła, nie spodobał się jej, bo roziskrzyła się gwałtownie jak zwierzę podejrzane ze zbyt bliskiej odległości. Wzięła go palcami za uszy i odwróciła mu głowę wstecz, żeby sobie poszedł. Aby wyrazić to jaśniej, uderzyła go dłonią w plecy, a gdy obrażony warknął, wymierzyła mu kopniaka, lecz wcale nie mocno, jak gdyby z przyjaźni, chociaż obejrzała się, czy nikt nie widzi. Nie zdążył uciec, wtedy chwyciła za ręce, przyciągnęła do siebie i nagradzając krzywdę zaczęła tańczyć na mostku. Coraz szybciej, z coraz większym jak gdyby oddaniem tańcowi. Który od początku budził podejrzenia i przybierał na zapamiętaniu. Benedyktowi zdawało się, że głowa jego jak główka polnego maku będzie roztrzęsiona w drobne płatki i dmuchnięta w powietrze. Dreptał rozpaczliwie po śliskim betonie. Widząc jego rozpacz dodawała jeszcze obrotów i uszczęśliwiała go oczekując, że zwymiotuje ze szczęścia.
Zgubił buty. Śmiała się, zapamiętanie jej zaczęło przechodzić w dzikość, wyraz twarzy stał się słodkawy. Benedyktowi wyda-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/20
Ta strona została przepisana.