Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Zdałem sobie sprawę, zrozumiałem, że istnieje przepaść, że nie ma żadnej dyskusji, rozmowy, argumentów wobec prostaczków, którzy upodobali sobie taniutką mistykę i ckliwy pejzażyk. Nie ma i nie jest potrzebna. Przebóg! — powiedziałem. — A co? Gdybym przyjął pana wiarę, to co? W dalszym ciągu byłaby między nami nierówność. Czy pan tego nie widzi? Ja bym wiedział, a pan nie! Czy pan tego nie słyszy? I nigdy nie mielibyśmy okazji do rozmowy. Byłbym tylko dla pana uprzejmy i daleki. Będąc waszym co najmniej biskupem. Wiedziałbym, co pan ma mówić, ale sam, rzecz jasna, bym w to nie wierzył. Tak oto — wstałem — ma pan przed sobą biskupa i w świętej naiwności chce go nakłonić, aby powrócił do stanu pierwotnego...
Nie zauważyłem, że moja dobrodziejka od chwili stoi w drzwiach za mną. Gdy się obejrzałem, zobaczyłem jej wściekłą twarz starego Indianina. Była purpurowa. Rozdzieliła nas, było za późno, żeby cokolwiek naprawić.
— Paszoł wont! — krzyknęła. — Mam cię dosyć! Ty, ty, ty szumowino z gwoździem... Skorpionie! — I wyszła do kuchni.
Misjonarz zamilkł. — Nie będziemy przeszkadzali — rzekł słodko, córka zerwała się z krzesła, także przesłaniając oczy parawanem słodyczy, jakby w jej obecności wyładowano wagon łajna.
— Nie! — krzyknąłem. Było mi potwornie głupio. Nie miałem zamiaru tak nagle odchodzić, tułać się, i dokąd? Moja wspaniała szarża została zdeptana, nie mogłem wykrztusić słowa. Był to koniec; koniec nadchodzi, gdy biją w najpiękniejsze miejsce i wiedzą, co robią. Na złość postanowiłem wziąć jej słowa serio. Była wierząca, ja nie wierzyłem, byliśmy jednakowo biedni z punktu widzenia filozoficznego i materialnego, ona wierzyła gorąco, coraz goręcej, moja niewiara chłodła. Jej był dom, jej meble, ona mnie żywiła. Nienawidziliśmy się od dawna, lecz ta nienawiść była jak gdyby celem naszego życia. Co bez niej? Zacząłem się pakować. Zatrzymałem w drzwiach misjonarza.
— Niech pan mnie poratuje. — Patrzył z poczciwym współczuciem. — Sprzedam — powiedziałem — za pół ceny minimalnej — pokazałem mój zegarek „Zenith” z dawnych lat. Nieraz z dobrodziką liczyliśmy sobie jego cenę.
Misjonarz wzbraniał się, ale zacząłem nalegać, szczególnie gdy