Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/213

Ta strona została przepisana.

wyczułem, że ma przy sobie pieniądze. — I tak sprzedam — zachęcałem — każdemu, nawet w najgorsze ręce.
Kupił, poszeptał z córką i poczciwiec kupił, płacąc całą minimalną cenę.
Pod wieczór dobrodzika pożałowała, trzymała się do mnie plecami, ale z niepokojem. Widziała moje podróżne zawiniątko. Poszedłem spać. To ja dawałem w tym domu podkład muzyczno filozoficzny w tonacji żwawej, żeby nie grzęznąć.
W nocy wstałem. Ubrałem się do podróży. Wszedłem do jej pokoju-klitki, był za kotarą i przypominał namiot wielkiego wezyra. Wisiały tam salopy, chustki, stał krucyfiks z kropielnicą na białej serwecie, była sól i ostatnie oleje, gdyby ksiądz zapomniał.
Leżała na wznak, oddychała ciężko, organizm pracował, gwizdała przez nos. Ja sypiałem obok, w drugiej klitce, także gwizdałem.
Dosyć tego gwizdania!
Na krześle leżała nie dojedzona kromka chleba z masłem, przechowana na jutro.
To ona sobie chleb z masłem?
Torebkę z pieniędzmi, chroniąc przed kradzieżą, pożarem, napadem rabunkowym, trzymała pod głową. Postanowiłem ją nauczyć, zdruzgotać, ukarać za tę „szumowinę”.
I symbolicznie okraść.
Otwarłem torebkę, było tam mizerne sto pięćdziesiąt złotych, wziąłem dziesięć. Żeby wiedziała, że uczciwemu człowiekowi nie wolno wymyślać od szumowin. Wyrzucając mnie, nie wierzyła, że odejdę.
A mnie już nie było.
I trudno było mi uwierzyć, że idę ciemną drogą.
To prawda, napisałem do mojego lekarza, lecz znacznie wcześniej, teraz pogorszyło mi się wybitnie, w drodze wiedziałem, co mnie czeka.
I rzeczywiście było lepiej, że uciekłem. Wspomnianą butelkę wódki miałem przy sobie, lecz już nie pamiętam, co się z nią dalej stało.
Podaję tylko te fakty, które mogą się komuś przydać.
Moje miasto: rozważyłem wszystkie projektowane „gesty patetyczne” i jest moją zasługą, że się od nich powstrzymałem.