Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/222

Ta strona została przepisana.

na gruźlicę, moje pierwsze postanowienia i to wszystko, co wydobyłem z zapadającej się pod nogami ziemi. Opisałem to zwyczajnie, wystarczyło rozumieć. Te właśnie kartki trzymał w ręce blondyn, czytał i zapijał szklaneczką wina. Miał twarz anemiczną, ruchliwą, o nagranej jak gdyby serii grymasów, które samorzutnie tłukły się pod skórą jak odarty comber zająca. Poszerzyłem obserwacje — Felicja zerknęła tylko w rękopis i natychmiast świadomość sprawy oświetliła jej nikczemną twarzyczkę. Nikczemną, w pewnym oczywiście znaczeniu — nie najgorszym, wręcz przeciwnie — wiem i o tym — są one bowiem przeładowane złą wiedzą o życiu i niedożywione. Wiem o tym i widzę oczami wyobraźni: pokoik jak nie sprzątana szuflada, półeczka z książkami, ostatnia nowość, Camus, źle tłumaczony, barłóg, poranny trud odczepienia się od pierza, jeden sweterek, nerwowy ekler, Camus zamieniony z czasem na Dürrenmatta, upadek ducha, przemijanie, herbata, chleb i margaryna Palma na białych, bezkrwistych wargach, niesmak, w dwudziestym roku życia lęk przed śmiercią i starością, milltown i słabe nerki. Wesołość huczna i smutna, zła wiedza o życiu ma to jedno dobre, że pozwala wykonywać nagłe gesty. Nikt tak bezinteresownie nie poda ręki. O tym przede wszystkim zdawałem się wiedzieć.
Była najpoważniejsza.
— Pan to napisał? — spytała znad kartki rękopisu.
— Do tej pory — odpowiedziałem — wydawcy odrzucali, mówiąc: „gdyby nawet, czy kto to przeczyta? A jak przeczyta, tym gorzej dla nas, i my sami, zresztą”. — Majakowskiego — rzekłem — znałem osobiście.
— Pan znał? — błysnęły jej oczy.
— W Petersburgu, w burzliwym naonczas mieście awangardy. Zwalczał go Erenburg. Nie pisze o tym?
— Erenburg nie pisze — odpowiedziała serio.
— A mnie powiedział, że napisze.
— Pan nie lubi Żydów?
— Uwielbiam.
Dotarło to do tamtych, wymienili spojrzenia nad kartkami.
— A Piłsudskiego czy pan znał?
Popatrzyłem na nią. Nie odpowiedziałem.