Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/229

Ta strona została przepisana.

systencji grzyba. Grzybek ten nie dostrzega swej szpetoty i jadowitej ambicji, rosnącej z pleśni. A pan przespacerował się po tej pleśni w lakierowanych trzewikach...
Żartowała? Lecz nie. Pamięć miała świetną. Wierzyć mi się nie chciało jej inteligencji, chciałem ją na czymś przyłapać, ale moja słabła. Myśli swe pokrywała wulgarnością, i teraz także, aby mnie trochę podręczyć drobną, pseudokobiecą przekorą — przypuszczam, że dlatego nawróciła do tematu Pylona.
Szliśmy jak maruderzy wzdłuż rzeki, ona niosła rulon, miała czas i ochotę.
— Pylon — rzekła: — także...
Skomplikowana umysłowość, pomyślałem patrząc na jej bielejący w krwawym powietrzu kiełek. Miała dużo czasu i cierpliwości.
Znów zaczęła mówić, nie o mnie, lecz o tym Pylonie, którego lżyła. Lecz podcinając jego istnienie, wciąż je wskrzeszała.
— Jego marzeniem także jest wywołanie grozy. Dlatego rozmyślnie pochwaliłam przy nim ten motyw u pana. Nie wystarcza mu, że swą przypadłością psychiczną budzi przerażenie.
— Tak, tak — nic nie odpowiedziałem. Z Pylonem byłem już ostrożny. Słońce trzaskało w powietrzu, błękitny kaftan żaru podchodził mi pod gardło, przysiedliśmy na białej ławeczce wśród białych kamieni nad rozchełstaną rzeką. Usiadłem na szczebelkach ławki jak na ruszcie, nie jest to dla mnie szczególnie wskazane, od wczoraj biały lakier pokrył się purchlami i upiekła się na szaro trawa. Coraz bardziej było mi krucho i doraźnie. Doraźność rozumiem jako brudny chłód, który ogarnia w poczekalni kolejowej o świcie nad ranem. Grzebała nogą w piasku i na złość mówiła tylko o Pylonie. Także pisał i w dwudziestym roku życia wyprzedał się kompletnie. Opisał już zupę ludową i swą ponurą matkę, pożar wsi, kilka zabójstw, tortury w gestapo, myślał o napisaniu Upadku Camusa, czegoś w tym rodzaju, ale Camus się zabił i niczym nowym już nie zagraża. Wyczerpał już wszystko, dzieciństwo, kochanki, powstanie warszawskie, okupację, nawet kłamstwo, rozbicie duszy i żal polityczny, skończył mu się wątek, wyzbierał już z mózgu resztki, przesiał po raz piąty, w końcu została jałowa bruzda w szarych komórkach i rozstąp się ziemio — spojrzała na mnie — usrać się w tej bruździe. A co dalej? —