grzebała nogą. — Los młodego człowieka, który sprzedał już wszystkie swoje najświętsze uczucia. — Drwiła? — Podskakuje teraz w tej szarej bruździe, jest w sytuacji rozpaczliwej, wziął się do czego innego, do eseju, przepędził mnie z tego gniewu, kocha swą matkę, której oddaje wszystkie pieniądze, zarobione z drukowanych uwag krytycznych o rozpaczy innych, którą tropi i demaskuje tak ściśle, że w jakikolwiek sposób chcieć by do niej wrócić, wszystkie wejścia zastawione są krzesełkiem. Tym samym znaczenie polityczne Pylona wzrosło.
Nic nie miała przeciwko temu. Tak oto pokrótce, grzebiąc nogą, przedstawiła mi dwuznacznie swego eksprzyjaciela Pylona, który najmniej mnie w tej chwili interesował. Z wyrazu jej twarzy sądząc nic specjalnie złego nie miała na myśli. Ceniła go nawet, a może jej imponował? A może jakiś rodzaj świństwa uważała za konieczny i tym tylko gardziła? A może to ona go rzuciła, bo był silniejszy od niej?
Skąpanymi oczami patrzyłem na rzekę i słońce brzęczało mi koło uszu. W mózgu zaczął wykwitać biały, wredniutki kwiatek, kolorowe domki po drugiej stronie leżały w słońcu jak puste skorupy małży; przed jednym, kremowym, jak krem ubity ze światła naftowej lampy, nikt nie siadywał na schodkach, z książką E.T.A. Hoffmanna o schubertowskim zmierzchu. Inni mieszkali ludzie; trzecie pokolenie.
— A pan? — zapytała Felicja. Przestała wreszcie mówić, z wyciągniętymi drętwo nogami siedziała na ławce rozwalona jak jakiś maruder Armii Zbawienia i właśnie łobuz, który topi oczęta w błękitnym blasku rozpalonego spirytusu, spluwając w ten spirytus. Czy była łobuzem? Którego zawsze wolałem od durnia?
— Pan — odpowiedziała na swe pytanie — musiał być kiedyś takim Pylonem.
Struchlałem. W mózgu moim dzieją się od roku zjawiska niezwykłe, chwilami nie kontaktuje i wtedy zasypiam w połowie dnia na kwadrans, kiedy indziej jarzy się nadmiernie sam z siebie i wbrew mojej woli, w tej chwili nastąpiło spięcie, któremu towarzyszył wulgarny gruchot, tak jak nieraz oberwie się cegła w starym kominie. Może źle dosłyszałem.
— Mam trochę czasu — wstała. — Zaopiekuję się panem. — Nie czekała na odpowiedź. W sumie, nie zapytałem: dlaczego?
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/230
Ta strona została przepisana.