Może dlatego, że widziała we mnie żałosny koniec Pylona, który ją porzucił? Po co mi to wiedzieć. Może była w tym jakaś jeszcze inna niemiła tajemnica, najmniej mi teraz potrzebna? Tym niedomówieniem w następnych godzinach zaczęła się, powiem śmiało, nasza przyjaźń, najlepsza z przyjaźni: niedomówiona. A nawet niezupełnie jasna. Tym lepiej. A może i z akcentem ironii?
— Pan da ten rękopis — powiedziała stojąc przede mną. — Gdzie pana odprowadzić?
— Nigdzie — zaryzykowałem.
— E! — rzekła. — Gdzieś trzeba pójść.
Gdyby to był mężczyzna, myślałbym o rabunku. Dostrzegła moje wahanie, zapytała: — Co? Źle jeszcze?
Roześmiałem się: stała nade mną, oczekując mojej decyzji. Rozumiem: prawdopodobnie była w rozpaczy i szukała formy jak gdyby zemsty. Formy możliwie strasznej.
Ja w podobnej kiedyś sytuacji pociągnąłem wózek żebrakowi, który skupował stare szmaty, i nie wstydziłem się przewędrować z nim przez pół miasta.
Stała nade mną, poprosiłem, żeby jeszcze na chwilkę usiadła.
Opowiedziałem jej o moim beznadziejnym stanie. Było to osobliwe wyznanie, opisałem przebieg choroby. Zapytała o moje plany na najbliższe pół godziny. Byłem już bliski omdlenia, wstałem z tego rusztu, chwilami wydawało mi się, że płonie na mnie garnitur i pryskają w ogniu perłowe guziki kamizelki.
Zaproponowałem obiad w najbliższej restauracji. Przyjęła z wahaniem, które być może polegało na tym, czy ja ten obiad przeżyję.
Poszliśmy, była głodna, zamówiłem kotlet wieprzowy, chociaż się wzbraniała, i kupiłem bukiecik stokrotek, gdyśmy wychodzili. Przedtem, nie dość że w kanikułę, kotlet był tłusty, zaproponowałem, wypiła setkę wódki i mnie wtedy rozwiązał się język.
Poczułem się. w obowiązku wtajemniczyć ją w niektóre dramatyczne szczegóły mojego życia. Setka z lodu zniknęła w jej gardle bez drgnienia oka. Rozkroiła kotlet na pół i zaproponowała mi połowę. Odmówiłem; był to jednak człowiek!
Nie mogła tylko, jedząc, pojąć zwyczajnie tej całej minionej historii, którą zachęcony jej inteligencją zacząłem snuć, rzecz ja-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/231
Ta strona została przepisana.