szydzi z mojego uniesienia. Spostrzegła to i zapewniła, że wszystko rozumie.
Jeszcze przez chwilę podejrzewałem, że robi ze mnie idiotę. Niezbyt zdawałem sobie sprawę z tego, co już powiedziałem, a co tylko pomyślałem. Czy było to możliwe, aby rozumiała? Ten niekompletny bełkot; być może wyczuwała, może traktowała to jak spektakl, „mocne uderzenie”, ale przecież gdy patrzyłem na jej zmizerowaną twarz, na jej gotowość w słuchaniu, gdy obliczyłem czas, który traci, jednak musiała być nienormalna, w dobrym znaczeniu. Prawdopodobnie minęła się z powołaniem i powinna być sanitariuszką w baraku dla zakaźnych.
Zapłaciłem pełny rachunek, w szatni na boku obliczyłem się i stwierdziłem, że więcej starczy mi sił niż pieniędzy. Po kupieniu stokrotek zostałem bez grosza.
— Nie szkodzi — dostrzegła to, ocierając twarz przed lustrem. — Będzie pan na moim utrzymaniu.
Pięknie, pomyślałem, gdy wykupiła dwa bilety w tramwaju. W gruncie rzeczy był to pierwszy sukces w moim życiu.
Odwiedziliśmy mojego lekarza, bo tak chciała.
Według jej projektu miałem nocować poza szpitalem, żeby spokojnie dokończyć mojego opowiadania i spokojnie omówić sprawę.publikacji. Podtrzymywała ten projekt.
Nie będę opisywał zdumienia lekarza, a nawet przerażenia.
Gdy nas zobaczył.
Stary, niewinny morderca ludzi nigdy nie miał dość fantazji, żeby cokolwiek zrozumieć, a co dopiero pojąć. Szczególnie bez arier pensów. Od stóp do głów cały pokrył się smutkiem. Zobaczyłem go z daleka, spacerował samotnie po ogrodzie, podnosił coś ze ścieżki. Wydawało mi się, głaskał tą penicylinową bródkę, i nagle bródka zawisła w powietrzu.
Zdarzyło się przy tym — niezwykle i groźnie — że ledwo otwarliśmy furtkę, psy warcząc podbiegły do nas pierwsze. Pomyślałem, że teraz mnie rozszarpią.
Lecz Felicja uprzedziła.
Było jakieś niespodziewane, idiotyczne ryzyko w tym, co zrobiła, może popis, może nieświadomość niebezpieczeństwa. Za które ja musiałbym odpowiadać.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/233
Ta strona została przepisana.