kłopoty w granicach sklepiku spożywczego. Lecz moja obecność, poety-nie-poety, nadała ich słowom lotu trzmiela, który brzmi w trzcinie. Nade wszystko Felicji, tamta jedynie podbijała, napraszając się: serwuj! — w jej odzywkach było coś „gorszego”. Felicja grała dla samej gry.
Drobniutka siekanka jej słówek wykarmiłaby bodaj stado kurcząt. A niejaki P. M., weredyk, słysząc powiedziałby: zgroza.
Czy go jeszcze zobaczę? Czy też szkoda czasu?
Zmęczony siedziałem martwo, miałem na oczach moją teczkę w siatce, w uszach jazgot.
Dla zabezpieczenia sprawy publikacji i przez ciekawość — nie pozbawioną intencji — postanowiłem siedząc nieruchomo w fotelu — rozszyfrować Felicję.
Odnaleźć jej motyw główny. Jest to ciekawość zasadnicza i wymaga prostej metody na początek, miałem w tym praktykę, zawsze rozwiązywałem podobne zagadki. Z wrodzoną łatwością, która się nie starzeje. Jedynie proste spojrzenie daje rezultat. Kto pójdzie w bok w badaniach, już nie wróci. Obiekt bowiem ma właściwość samoobrony i ustawicznie będzie trzepotał skrzydłami.
Weźmy te pozory — pomyślałem — i postawmy je na odwrotność. Byłoby to według mojej metody rozpoznania — pierwsze zważenie: jeżeli jest tak czarna, może jest aniołem?
Jak dotąd za dużo zanotowałem „cynizmu” i świadomości. Za dużo słów. Prawdziwe zepsucie zawsze jest skromniejsze, cichsze, zawsze w czapce na uszy.
Zatem szarża, ale w szarży bywają motywy zełgane i takie, których kłamstwo nie wymyśli. Wtedy musi być prawda.
Dużo musiało być prawdy. Znajomość życia — co kto zresztą uważa za życie? — i znajomość ludzi nie bywa za darmo. Nikt tego nie sfałszuje. Prawda ta dzieli się na dwie części — przepraszam za wykład — jedna jest zaczerpnięta z faktów, druga z ich wyobrażenia, ubita w pianę. A zatem intelekt? Skądże. Felicja nie była intelektualistką. Ani także szalonym dzieckiem epoki, z braku tej drugiej, bezkształt bowiem nigdy nie był epoką, była wytworem „realizmu”, było w niej — skąd? — to umiłowane spojrzenie „rzeczywiste”, znane nam od nieustraszonych zuchów Słowian, którzy tak dokładnie widzą „duszę i ciało”, że nie ma miejsca na oddech.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/238
Ta strona została przepisana.