Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/24

Ta strona została przepisana.



Rotmistrz

Mijały lata, wciąż pracując fizycznie skończył studia filologiczne, był już magistrem, wciąż bez pracy, na strychu, teraz w nocy pracował jako dozorca w portowym magazynie nafty, za dnia spał na sienniku, zaczynał pisać Teorię, wciąż podziwiał zimno, blask, konstrukcję i wściekłość ludzi tego miasta. Polacy byli podobni do otoczenia. Więcej było nazwisk polskich, niż przyznawania się do nich.
Olśnienie mijało.
Nie lubił literatury romantycznej i tkliwej. Do szesnastego roku życia przeczytał wszystko. Nic już, co nowe, nie mogło go zaskoczyć. Zaczął od tego, że monstrualny nauczyciel, jeden z tych byłych niezdolnych uczniów, którzy za karę zostają w szkole na całe życie, rozłożył ręce i wydając mu ostatnią książkę z biblioteki szkolnej powiedział: „to wszystko”.
Wymógł na nim jeszcze, że polecił go do biblioteki urzędu skarbowego. Przestudiował nawet ustawy i okólniki. Była w nich prawda o smaku mydła, lecz i to także zaliczył sobie jako zdobycz wiedzy.
Potem dziesiątki godzin spędził przy stole biblioteki uniwersyteckiej i wyczerpał wszystkie działy aż po filozofię.
Zrobił notatki z tych fragmentów, które uważał za bezcenne. Literaturę światową miał już za sobą. Nie było w świecie nic takiego, o czym by nie wiedział, żadne piękno nie groziło mu śmiertelnym ostrzem, żaden system myślenia nie mógł zaprzeć oddechu i wprawić w rozpaczliwe olśnienie.
Poczuł się obżarty wszystkim, co najlepsze. Wydał się sobie człowiekiem światowym, który ma pojęcie o kuchni wszystkich kontynentów i zaczyna już grymasić. Coraz częściej wpadała mu